Znów z blondynką za kierownicą, czyli jak znaleźliśmy się we Fromborku zamiast w domu

Zaniedbałam swojego ”fantastycznego” bloga w ostatnim czasie i wierzcie mi, gdybym chciała opisać wszystkie najciekawsze wydarzenia z ostatnich trzech tygodni… umarlibyście z nudów podczas czytania.

Nie mogę jednak nie wspomnieć o kilku najważniejszych sprawach. Pierwszą z nich jest niesamowity fakt, że udało mi się zdać egzamin, którego nie miałam prawa zdać biorąc pod uwagę mój czas przygotowania (jak zawsze marny) i nieznajomość połowy zagadnień. Na szczęście trafiłam na tę drugą połowę. Na dodatek, jako szanująca swoją inteligencję blondynka, zapomniałam zabrać ze sobą kalkulatora. A bez kalkulatora przecież ani rusz! Co mógł zrobić w tej sytuacji o bladym świcie, biedny student? 



Poszłam do Żabki (całe szczęście, że otwierają o szóstej albo siódmej rano!) i przekonałam sympatyczną panią, że za półtorej godziny oddam jej cenne urządzenie, jakim niewątpliwie w tamtej chwili był kalkulator. Najwyraźniej zrozumiała moją desperację, ponieważ rozwiązałam egzamin na zielonym liczydle ze sklepu naprzeciwko wydziału. Dziękuję Pani serdecznie, na pewno dzięki temu zdałam!

W ramach nagrody za błyskotliwy pomysł, postanowiliśmy nie żegnać się z siatkówką w roku 2013 po ostatnim meczu w Bełchatowie. Co to, to nie - nie zakończyłabym sezonu 14. grudnia! Ruszyliśmy zatem do Częstochowy na mecz AZS Częstochowa – PGE Skra Bełchatów (tak dla odmiany, przecież dawno nie widziałam chłopaków ze Skry!), pierwszy raz od bardzo dawna… w żółtej koszulce, ponieważ tym razem zajmowałam miejsce na trybunach.


Przyznaję, że trochę tęskniłam za możliwością krzyczenia po akcjach, głośnego dopingowania przy kolejnych rozegraniach i zaciskania kciuków ze zdenerwowania. W ”loży medialnej” nie ma mowy o kibicowaniu, zdążyłam się już do tego przyzwyczaić i zmienić swoje myślenie o siatkówce (choć na początku to było bardzo trudne). Mecz w  Częstochowie był miłą odmianą, znów odczułam wolność w  wyrażaniu emocji wobec ukochanego sportu. 

fot. Katarzyna Antczak
Przedświątecznym gwoździem programu była jednak wyprawa do… Olsztyna! Od zeszłego roku marzyłam, żeby odwiedzić Halę Urania. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale drużyna Indykpolu AZSu Olsztyn zajmuje w moim sercu szczególne miejsce i koniecznie musiałam odwiedzić wyjątkową, pachnącą PRLem halę. Już w zeszłym roku mieliśmy kupione bilety na tą wyprawę, lecz z różnych powodów musieliśmy odłożyć naszą podróż.

Tym razem wiedziałam, że pojadę za wszelką cenę. Mecz był szczególny. Okazało się, że na to spotkanie zostanie przygotowana specjalna oprawa ze strony kibiców. Poza tym byłam bardzo ciekawa pojedynku z Transferem Bydgoszcz, chciałam zobaczyć w akcji na żywo Pawła Woickiego i Carsona Clarka, którzy wnieśli dużo świeżości do zespołu.

fot. Katarzyna Antczak

Co mogę powiedzieć o tym wyjeździe? Wspaniały, wyjątkowy, niesamowity? To zbyt mało. Wreszcie z powrotem blondynka za kierownicą (ponieważ ostatnio musieliśmy zrobić z chłopakami podział samochodów), panowie na tylnym siedzeniu, nowe składanki do słuchania oraz… plecak pełen magicznego, złotego płynu.

Magią tych wyjazdów nie jest samo odwiedzenie hali. To cała podróż, czas spędzony z przyjaciółmi, zabawne sytuacje podczas jazdy i przyjemność z prowadzenia samochodu. W świątecznym nastroju, z hitem śpiewanym przez siatkarzy z Olsztyna w głośnikach, mknęliśmy kilkaset kilometrów do hali Urania tylko po to, żeby obejrzeć mecz. Przyznaję, cały czas nie mogłam uwierzyć, że naprawdę to robimy. Tak właśnie wygląda spełnianie małych marzeń.


Po kilku pit-stopach i zaopatrzeniu się w samochodową choinkę, dotarliśmy na miejsce. Przywdzialiśmy się w świąteczne czapki (biorąc przykład z Bełchatowa), co spotkało się później z komentarzem ze strony panów Magiery i Mazura na antenie Polsatu Sport. W Olsztynie zostaliśmy z resztą przywitani po królewsku, cała hala (dzięki moim przesłanym pozdrowieniom) przywitała fanów Indykpolu z Łodzi, a my mogliśmy na telebimie podziękować osobiście kibicom miejscowym. W tym miejscu muszę podziękować kolejny raz: oprawa meczu była niesamowita, a atmosfera naprawdę wyjątkowa. Cieszę się i jestem dumna, że mogłam odwiedzić halę Urania.



W drodze na halę pojawił się pomysł, żebyśmy wpadli nad morze, skoro już jedziemy taki kawał na północ. Zanim do mojego mózgu dotarł impuls myślowy, usłyszałam samą siebie mówiącą: ”dobra, pojedziemy!”. Potem dopiero pojawiły się wątpliwości. Dodatkowe kilometry, późny powrót do domu tuż przed świętami… ale pozostawiliśmy to wynikowi meczu. Wygrana w trzech setach oznaczała wyprawę na północ. Zgadnijcie jak się skończyło spotkanie…


Powrót do Łodzi przez Frombork, mnóstwo śmiechu i niezapomniane przeżycie. Prawie 900km jednego dnia za kółkiem i spontaniczne decyzje, które uczyniły ten dzień jeszcze bardziej wyjątkowym. To się nazywa wstęp do świąt Bożego Narodzenia!

Mam nadzieję, że obżarliście się przynajmniej tak bardzo jak ja i również nie możecie się ruszyć. Życzenia Noworoczne może zdążę Wam jeszcze złożyć przed terminem.

Odwiedzone hale: Bełchatów, Częstochowa, Warszawa, Bydgoszcz, Gdańsk, Olsztyn. Czas na południe!
Nowszy post Starszy post