Podróże wakacyjne: przegląd najbardziej ekscytujących dni lipca

W tak zwanym międzyczasie, odkąd strona świeciła pustkami zmieniło się naprawdę sporo rzeczy. W wiele miejsc dotarłam bez nawigacji… a przede wszystkim bez własnego samochodu! Zmieniłam rubryczkę ”wykształcenie” wpisywaną w formularzach o pracę o jedno okienko wyżej i odwiedziłam po drodze kilka miast zamieniając kolorowe papierki z podobiznami władców naszego pięknego kraju na miejsca do spania, wysokooktanowy oraz wysokoprocentowy płyn, co można szumnie nazwać wakacjami. Tak jest, wreszcie korzystam z uroków odpoczynku, choć z tyłu głowy bilans wydanych do zarobionych pieniędzy każe mi myśleć o przerwaniu tej sympatycznej sielanki na rzecz pozyskania środków do dalszych eskapad.

W skrócie, żeby Was nie zanudzać. Co się wydarzyło?

Stałam się posiadaczem wykształcenia wyższego dzięki obronie pracy pt. ”Badanie determinantów frekwencji na meczach domowych AZS-u Politechniki Warszawskiej”. Nie mogłam się powstrzymać, żeby jako temat pracy naukowej wybrać coś, co jest związane z którąś z moich pasji. Bardzo intensywnie zastanawiałam się nad pracą związaną ze sportami motorowymi, ale uzyskanie danych potrzebnych do badania mogłoby zabić mnie i mój licencjat. Postawiłam na siatkówkę, która również jest bardzo bliska mojemu sercu i także rujnuje mój studencki budżet. Jak na mnie, muszę przyznać, poszło całkiem szybko i zgrabnie. Zakończyłam z radością etap studiów I stopnia na Analityce Gospodarczej i z jeszcze większą radością otwieram nowy rozdział pt. "Informatyka i Ekonometria". Co było po obronie? Obawiam się, że tych kilku następnych dni mogę nie być w stanie zrelacjonować ze szczegółami ;) #4Z


Tuż po obronie wybrałam się do Warszawy, aby wziąć udział w jednym z największych koncertowych wydarzeń metalowych. Metallica oraz Anthrax to kapele szczególnie bliskie mojemu sercu (z naciskiem na ten pierwszy zespół), więc nie mogło mnie zabraknąć na Stadionie Narodowym tego dnia. Choć wcześniej przyznaję, że narzekałam na wybraną przez fanów setlistę, że chciałam zamieniać bilet na tańszy, bo szkoda mi było pieniędzy na słuchanie takiego zestawu numerów, jestem niesamowicie szczęśliwa, że tego nie zrobiłam. Koncert (muzycznie) był wyśmienity, a set sprawdził się o tyle, że wszyscy bawili się naprawdę szampańsko. Piękne zapowiedzi Sasima i Meniosa ze sceny wprowadziły rodzinną atmosferę, a niesamowicie długie ”wykańczanie” Wherever I May Roam nawet na nagraniu robi kolosalne wrażenie.


Czy coś podczas tego koncertu było nie tak? Oczywiście. Po pierwsze: opaski. Tworzenie dwóch osobnych kolejek do wejścia, a potem zbicie jej ponownie w jedną przy punkcie odbioru opasek było jedną z najgłupszych rzeczy, jaką widziałam. Poza tym organizatorzy średnio oznaczyli trasę, jaką pokonywała każda z osób pragnąca dostać się na płytę lub golden circle. Do tego, gdybym jednak kupiła bilet na płytę, byłabym kolosalnie wkurzona z powodu wielkości golden circle. To już naprawdę przekracza wszystkie możliwe normy.


Po drugie: ludziom nie zapewniono dostatecznej ilości miejsca na zewnątrz obiektu. Wydzielono niewielki obszar pod stadionem, gdzie można było zjeść frytki, wypalić papierosa czy… napić się piwa. I tutaj dochodzimy do najbardziej absurdalnej kwestii. Rozumiem ograniczenia zawartości alkoholu w napojach sprzedawanych na imprezach masowych do 3,5%. Jednak podawanie bandzie metalowców na koncercie wyłącznie ohydnego piwa bezalkoholowego za 8zł/0,33l przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Wierzcie mi lub nie, ale kiedy ktoś z początku kolejki podchodził do ludzi stojących dalej z hasłem:  ”ej, tam jest tylko bezalkoholowe” wszyscy parskali śmiechem i prosili o nieżartowanie z nich w ten sposób. Jakie było ich zdziwienie, gdy sami docierali do lady….


I ostatnia kwestia, która bardzo rzutuje na cały koncert. Dźwięk. Coś, co powinno teoretycznie zdyskwalifikować możliwość ocenienia koncertu jako dobry. Akustyka na Stadionie Narodowym jest tak koszmarna, że słabo znała utwory Anthraxu, to czasami musiałabym się poważnie zastanowić, co to za piosenka. Jednak jakimś cudem pomimo wszystko te koncerty były dobre. Naprawdę! Okej, moza poza Alice in Chains, ale to dlatego, że po pierwsze za nimi średnio przepadam, a po drugie mocą odstają od Anthraxu znacznie, od Metalliki w zasadzie również. Tylko, że właśnie… to jest Metallica. Co by nie robili z muzyką i tak ich będę kochać do samego końca.


Kolejnym przystankiem na wakacyjnej drodze był Tor Jastrząb pod Radomiem, gdzie odbywała się polska runda King of Europe. O ile obiekt sam w sobie naprawdę robił niesamowite wrażenie, tak niestety zawody dla widza (a taką rolę pełniłam podczas tego eventu) były strasznie słabe. Nie interesuje mnie Karolina Pilarczyk kręcąca bączki i paląca gumę z opon na różowo, tylko obserwowanie dobrej rywalizacji w parach. A tej niestety nie było mi dane oglądać w dogodnych warunkach. Mogłam wybierać pomiędzy wciskaniem się między ludzi na krótkiej trybunie, z której coś jeszcze było widać albo usiąść na długiej trybunie i widzieć samochody z tak daleko, że ledwo rozpoznawałam kto jedzie, nie mówiąc o poprawnej ocenie przejazdu. Także organizacja do poprawki, bo obiekt na to absolutnie zasługuje!


Tydzień później znalazłam się w Toruniu na drugiej rundzie Drift Master Grand Prix i tutaj organizacyjnie sytuacja odwróciła się o pełne sto osiemdziesiąt stopni. Piękny obiekt, który urzekł chyba każdego, kto dotarł na stadion i niesamowita oprawa wydarzenia. Tor zbudowany specjalnie na potrzeby tej rundy… co mogę dodać poza wielkim ”o kurde!”? Wszystko było słychać, wszystko było widać, a ci, którzy pierwszy raz dotarli na zawody driftingowe dzięki przygotowanemu przez organizatora biuletynowi mogli zorientować się co tu się właściwie dzieje. Piwko w przystępnej cenie 6zł, krzesełko do siedzenia – w ten sposób można celebrować piękno tego sportu. Możecie pooglądać trochę moich zdjęć na koniec: 











… część druga w przygotowaniu!
Nowszy post Starszy post