Konkurs ”Podriftuj z Przygońskim”, czyli trening spinowania z kobietą za kierownicą i Kubą Przygońskim na prawym fotelu


We wtorek rano na początku marca obudził mnie telefon. Zadzwonił do mnie Błażej Buliński z Auto Świata oznajmiając, że jestem jednym ze szczęśliwców, którzy wygrali w konkursie ”Podriftuj z Przygońskim”. Na udział załapałam się rzutem na taśmę wysyłając swoje zgłoszenie godzinę przed zamknięciem listy. Nie miało to jednak nic wspólnego z portalem DriftBlog.pl, którego od niedawna jestem niewielką częścią, a raczej ze zwykłą odrobiną (jasne, dwiema tonami) szczęścia, jaka towarzyszy mi w życiu.

fot. Agnieszka Derlatka
Zawsze chciałam się dowiedzieć, jakie to uczucie samemu poprowadzić auto w drifcie. Owszem, interesuję się tym tematem, jeżdżę na zawody, miałam okazję przejechać się na prawym fotelu. Jednak nigdy nie wsiadałam sama za kierownicę żadnego driftowozu, a jak mawia słynne powiedzenie: ”piłowanie Golfa (w moim przypadku Astry) na ręcznym to nie drift”. Moje doświadczenie mogłam ocenić na poziom absolutnego zera. Gdzie lepiej można by zacząć swoją przygodę z driftem za kierownicą niż paląc cudze opony w Toyocie GT86, a na dodatek w towarzystwie Kuby Przygońskiego?
Do piątku cieszyłam się jak dziecko, chodząc z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Jedyne, o co się martwiłam to fakt, żeby się za bardzo nie zbłaźnić. No - i żeby nie zapomnieć swoich białych adidasków, bo bez nich, jak bez ręki (albo nogi w tym przypadku).

fot. Agnieszka Derlatka

Do Warszawy przyjechałam już w czwartek wieczorem, żeby nic nie stanęło mi na drodze do spełnienia kolejnego marzenia w piątek o poranku. Dzięki wyrozumiałości Marleny mogłam przenocować na jej łóżku, kolejny raz zrujnowałam jej możliwość wyspania się we własnym domu i po pysznym śniadaniu wyruszyłam pod redakcję Auto Świata. Tam, po krótkich poszukiwaniach odpowiedniego wejścia, spotkałam pozostałą trójkę szczęśliwców, którzy tak jak ja, wygrali w konkursie.
Zostaliśmy zaproszeni na krótką rozmowę do redakcji Auto Świata i oczekiwaliśmy na ostatniego, spóźnialskiego uczestnika, którego zatrzymały warszawskie korki. Od samego początku wiedziałam, że to będzie dobry dzień; wszyscy okazali się niesamowicie sympatyczni – zaczynając od pozostałych zwycięzców, a na ekipie redakcyjnej kończąc. Gdy wsiedliśmy razem do windy, padło bardzo istotne pytanie. Mieliśmy do wyboru dwa samochody i musieliśmy się podzielić, kto czym jedzie. Błażej enigmatycznie powiedział, że jedno z nich to sedan, a drugie kombi. Czując podstęp, automatycznie wybrałam kombi i moja intuicja nie zawiodła. Przed wejściem do budynku stało stalowoszare Audi RS6 Avant w matowym malowaniu, a obok... niebieska Kia Optima w sedanie. Trudno mi opisać wyraz mojej twarzy, ponieważ niestety jej nie widziałam, ale definitywnie opadła mi szczęka. Jeśli miałam zostać zawieziona Audi RS6 do Sochaczewa, to jakim cudem ten dzień mógłby być jeszcze choć odrobinę lepszy?


Moje pierwsze wrażenia po usadowieniu się na tylnej kanapie Audi RS6? Dwustrefowa klimatyzacja na tylnym siedzeniu, piękne, czerwone szwy na szarej tapicerce, okropna przegroda między siedzeniami i uczucie oczekiwania w napięciu, co się stanie, gdy serce pod maską tego wozu zacznie bić. Puls tego samochodu można wyczuć od pierwszego poruszenia się ośmiu widłowo ułożonych cylindrów, nawet przy wyjeździe z parkingu. Nie wspominając o niesamowitym uczuciu, kiedy Audi zawarczało złowrogo podczas dynamicznego włączania się do ruchu. Na autostradzie zachowywało się jednak zdecydowanie w cywilizowany sposób (również ze względu na sposób prowadzenia), okazało się również zaskakująco komfortowe jak na sportowe kombi. 


W tamtej chwili naprawdę trudno było mi sobie wyobrazić, jakim cudem ten dzień mógłby stać się jeszcze choć odrobinę lepszy. Dużo wrażeń jednak było jeszcze wtedy przede mną. Po zajechaniu w okolice miejsca, gdzie mieliśmy odbyć nasz pierwszy, driftingowy trening, poznaliśmy resztę ekipy filmowej i wspólnie ruszyliśmy do miejsca docelowego. Czekała na nas sympatyczna kanciapa pełna kanapek, słodyczy i gorącej herbaty oraz obiecująco wyglądający szeroki kawał betonowego pasa. Od tego momentu zaczęło się nerwowe (w dobrym tego słowa znaczeniu) oczekiwanie na rozstawiającą się ekipę filmową oraz pojawienie się Kuby. Wszystko trwało bardzo długo, ale nie czułam z tego powodu ani odrobiny negatywnego zniecierpliwienia czy rozczarowania, że będzie dla nas mało czasu na spełnienie marzenia.


Wreszcie pojawił się Kuba i powoli można było zacząć się szykować do spotkania z Toyotą. Jednak najpierw parę słów o samym Kubie Przygońskim. Kiedy pierwszy raz spotkałam go podczas zawodów driftingowych w Kielcach i  gdy zamieniliśmy kilka słów byłam w szoku, jak bardzo sympatyczny jest ten człowiek. Tym razem miałam okazję przekonać się o tym w dużo szerszym wymiarze. Spędził cały dzień z bandą zafascynowanych motoryzacją fanów (sądzę, że to odpowiednie określenie) i nawet przez trzydzieści sekund nie dał nikomu do zrozumienia, że chciałby sobie już stąd pójść ani że w sumie, to nie chce mu się z nami gadać. 
Zamiast tego, odpowiadał cierpliwie na nasze pytania, opowiadał o drifcie, a także dzielił się wrażeniami i wspomnieniami z Dakaru. Nie stworzył nawet odrobiny wrażenia, że jest kimś więcej niż facetem, który przyjechał się pobawić swoimi zabawkami w piaskownicy i pozwolił się przyłączyć do tego innym ludziom. Zatem jeśli kiedyś usłyszycie ode mnie złe słowo o Kubie (bezpośrednio o nim, niekoniecznie o jego przejazdach na zawodach ;) ), możecie mi komisyjnie przywalić.

fot. dzięki uprzejmości: www.facebook.com/toczefele

Dużo czasu zajęło zrealizowanie materiału potrzebnego do relacji video z tego wydarzenia. Każdy z nas miał dodatkowo swoje kilka minut przed kamerą, żeby opowiedzieć o swoich doświadczeniach z driftingiem, a po przejazdach – o wrażeniach. Jakie były moje wrażenia?

Bawiłam się wyśmienicie próbując złapać Toyotę po utracie przyczepności i z całych sił starałam się zapanować nad samochodem. Samo wprowadzenie jej w poślizg jest banalnie łatwe, ale utrzymanie go i kontrolowanie zdecydowanie trudniejsze. Wyczuwałam poprawne zarzucenie tyłem oraz to, kiedy samochód łapała niepotrzebna nam do niczego podsterowność, ale bardzo ciężko było mi utrzymać kontrolę nad autem wprowadzonym w poślizg. Bardzo współczułam Kubie, kiedy kolejna osoba fundowała mu obroty wokół własnej osi oraz tego, że musiał wysłuchiwać mojej etiudy przekleństw. Wydaje mi się, że go za to przepraszałam, ale jeśli nie, powtarzam to jeszcze raz w formie pisemnej. 
Bawiłam się wyśmienicie, ale odrobinę zjadła mnie chęć okiełznania samochodu i bardzo chciałam, żeby wreszcie wyszło. Rozumiem jednak, że trzeba długo i wytrwale trenować, żeby doskonale czuć samochód i móc go kontrolować również w poślizgu, a nie tylko wtedy, kiedy cała przyczepność wszechświata kumuluje się pod kołami.


Po dniu pełnym niesamowitych wrażeń, świeżo poznanych, wspaniałych ludzi czułam się wspaniale. Nie chodziło tylko o możliwość poprowadzenia Toyoty GT86 (choć to auto skradło kawałek mojego serca swoim urokiem) i spędzenia połowy dnia w towarzystwie Kuby Przygońskiego, ale całą motoryzacyjną otoczkę i ludzi, którzy się tym pasjonują.

Dzień zwieńczyły przejazdy Audi RS6, które pozwoliły mi doświadczyć kolejnych, zupełnie nowych emocji i doznań, jakie daje samochód. Nigdy wcześniej nie czułam tak niesamowitego mrowienia i ekscytacji podczas przyspieszania autem. Jednak mój uśmiech nie schodził z twarzy dużo dłużej. Wracając, wsiedliśmy do SsangYonga (spora różnica jakości w RS-ką, wiecie?) i słuchając wyśmienitej jakości muzyki ruszyliśmy w drogę powrotną do Warszawy. Rozmowy dotyczyły tematów dziennikarstwa motoryzacyjnego, specyfiki zawodu, wrażeń z właśnie mijającego dnia oraz naszych samochodów. I wierzcie mi, poczułam się naprawdę wyśmienicie, gdy po udzieleniu przeze mnie odpowiedzi na pytanie, ile zaworów ma silnik w moim samochodzie, nikt nie zrobił tego spojrzenia wyrażającego  zdumienie, skąd mogę to wiedzieć. Poczułam się tak, jakby właśnie takie miejsce na zawodowej ziemi było dla mnie.

fot. dzięki uprzejmości: www.facebook.com/toczefele

Podziękowania dla całej ekipy Auto Świata, a w szczególności dla Błażeja Bulińskiego, który podjął decyzję o tym, żeby mnie zaprosić. Również dla Kuby Przygońskiego za cierpliwość i przemożną chęć nauczenia mnie, jak driftować. Szczególne podziękowania również dla Aleksandry Kopki za udostępnienie zdjęć do relacji oraz dla pozostałych zwycięzców konkursu. Wszystkich Was było niezmiernie miło poznać!


Relacja miała być mniej chaotyczna, ale przede wszystkim w nieco bardziej cywilizowanej stylistycznie wersji miała ukazać się na portalu DriftBlog.pl. Być może jeszcze to nastąpi, ale z powodu prac technicznych na stronie pojawia się tutaj, żebym nie zdążyła zapomnieć :)


Wszystkie zdjęcia poza podpisanymi: Aleksandra Kopa Kopka / Wrappers Garage (KOPA Art Studio)



Nowszy post Starszy post