Jeszcze na chwilę muszę odłożyć
temat muzyki, do którego zbieram się od powrotu z Berlina. Niestety
wydarzenia następują tak szybko, że nie zdążę Wam zatruć życia jednym, a już
pojawia się drugie. Kolejna wersja jest taka, że marny ze mnie grafoman i poświęcam
na to za mało czasu.
Po koncertowym zawaleniu bardzo
istotnego kolokwium z ekonometrii postanowiłam… nagrodzić się wieczorem
z przyjaciółmi oraz całodniową wyprawą do Bełchatowa. Nareszcie udało nam
się tak zgrać plany, żeby wszyscy mogli zostać na meczu Młodej Ligi po zakończeniu
spotkania na szczycie.
Do świeżo zakupionego do
samochodu transmitera wrzuciłam mnóstwo okropnej muzyki, której nikt nie chciał
słuchać i ruszyłam po moich pasażerów. W tym miejscu muszę gorąco
przeprosić, ponieważ zapomniałam o najważniejszej rzeczy, bez której nigdy nie
wyjeżdżamy z chłopakami dokądkolwiek.
Jakimś cudem udało mi się zapomnieć o szklaneczkach
do whisky i musieliśmy się zaopatrzyć w zapasowe szkło z Gandalfem.
Nie pytajcie, jest mi po prostu niezmiernie przykro, nie wiem jak naprawię ten
kardynalny błąd. Przyrzekam, że już nigdy o nich nie zapomnę! W ramach
pokuty wykupiłam połowę pączków ze sklepu sądząc, że to choć trochę
zrekompensuje złamane serca moich pasażerów. Na szczęście przebaczyli.
Obiecywałam, że nie będę opisywać
meczów, więc tego nie zrobię. W zasadzie jedyne, co chcę napisać to
to, że Bełchatów z Rzeszowem może grać dla mnie co tydzień. Niezależnie od
wyniku sportowego, te spotkania mają swoją dodatkową adrenalinę i niepowtarzalną
atmosferę. Sam fakt, że na hali stoją kibice Mistrzów Polski powoduje, że
powietrze elektryzuje. W tym sezonie (trzeba przyznać) jest nieco
spokojniej w kwestii kontrowersyjnych graczy i ich wypowiedzi, więc
zniknęła nuta nienawiści. Mamy tylko mobilizujące, wyjątkowe napięcie. W porównaniu
z tymi emocjami, pozostałe spotkania są czasem… lekko bezbarwne. Właściwie
to mogę nawet podziękować obu klubom kibica, a nawet wszystkim kibicom obu
drużyn. Stworzyliście wspólnie to napięcie, które nadaje grze charakteru. O to
w siatkówce przecież chodzi.
Po trwającym pięć setów spotkaniu
wszyscy powinni być usatysfakcjonowani. Nastąpił podział punktów, a w tym
czasie Indykpol AZS Olsztyn wślizgnął się na fotel lidera. Jestem bardzo
zadowolona z takiego rozwoju sytuacji, bo muszę przyznać, że ta drużyna
skradła moją wielką sympatię, szczególnie w zeszłym roku. O mały włos
udało nam się dotrzeć wtedy na Uranię, przyrzekam, że w tym sezonie tego
dokonamy!
Niestety, w siatkówce nie
może być zbyt długo różowo. Wyrósł nam konflikt pomiędzy panem Wlazłym, a panem
Składowskim. Nie będę wnikać i oceniać sytuacji, ponieważ nie słyszałam osobiście,
jakie słowa padły. Mogę powiedzieć tylko o tym, co zwróciło moją uwagę. Nie
wyszłam z hali po zakończeniu meczu, czekałam na rozpoczęcie spotkania
Młodej Ligi. Obserwowałam, co się działo dookoła i zauważyłam, że po
odbyciu konferencji prasowej Mariusz Wlazły był ostatnią osobą z zawodników,
która opuściła boisko.
Autografy długo rozdawali
Wojciech Włodarczyk oraz Andrzej Wrona, ale to właśnie Mariusz Wlazły był
osobą, która stała i podpisywała zeszyty wszystkim dzieciakom, które
przyszły tam po to, żeby go zobaczyć. Nawet schodząc do szatni, zaczepiła go
jeszcze jedna dziewczyna i bez problemu podpisał jej koszulkę. Taką
postawę podziwiam z dziesięciokrotnie większą wagą. Nikt przecież
siatkarzom za autografy i uśmiechy do zdjęć nie płaci. Wiadomo, jedno
z drugim się wiąże, nie chcę wchodzić w szczegółowe dyskusje na ten
temat. Mam na myśli fakt, że po meczu mogliby podpisać dziesięć kartek i wyjść.
Cała reszta, to już kultura, dbanie o kibica i miłość do sportu. Dlatego
cała sytuacja wywołała wyłącznie mój smutek wobec człowieka, który się stara
robić coś dla innych, a cały czas w kontekście tego zawodnika mówi się
gdzieś negatywnie.
Chciałam, żeby na koniec nie było
smutno, ale obawiam się, że będzie. Przeraziło mnie to, że na meczu Młodej Ligi
kibiców było może trzydziestu. Zabrali chłopakom wszystkie bandy, część trybun,
miejsce dla mediów i musieli grać właściwie na gołej hali. Późna pora też
zniechęca kibiców do pozostania na miejscu, szczególnie przyjezdnych takich,
jak ja. Kompletny brak ludzi, którzy zrobiliby chłopakom parę zdjęć i zadali
kilka kretyńskich pytań np. o kluczowy element spotkania. Szkoda.
Niestety z powrotem do domu
wezwała nas późna pora oraz zadania z matematyki z działu procentów.
Na trasie Bełchatów – Łódź, którą znam już niemal na pamięć jak zawsze wesoło.
Pierwszy raz dostałam do kebaba cynamonową herbatę w wazonie (poważnie!),
a sufit nie mógł nas zatrzymać. A
potem? Potem rzuciłam kluczyki na stół i poszłam rozwiązywać zadania
z matematyki…
Dziękuję ekipie z czarnego
wozu za towarzystwo! Dobre pączuszki były?
Więcej zdjęć jak zawsze na Facebooku portalu Men's Volley. Zapraszam!