Powrót do siatkówki: witamy ponownie w Bełchatowie!

Pierwsza i najważniejsza sprawa, od której muszę zacząć to droga do Bełchatowa. Wbrew mojej zasadzie, żeby zapakować zawsze do auta najwięcej osób jak to tylko możliwe, tym razem ruszyłam w samotną podróż. Tak dawno nie jechałam sama w trasę dłuższą niż przejechanie od mojego domu do centrum miasta, że pierwsze parę minut musiałam się przyzwyczajać do przedziwnej ciszy w aucie. Niemniej, było to przyjemne uczucie. Odkręciłam porządnie moją metalową składankę, której rzadko słucham w towarzystwie innych osób i radośnie ryczałam razem z Robertem Flynnem (Machine Head) przez większość drogi.

W ramach wprowadzania pewnych drobnych zmian, zdecydowałam się również poprowadzić w butach na  wysokim (!!!) obcasie i dojechałam bez wypadku (jeśli nie wiesz o co chodzi patrz TUTAJ). Oczywiście, na wszelki wypadek, na tylnym siedzeniu czekały na mnie białe adidaski. Poza drobnymi problemami z wsiadaniem do samochodu, muszę powiedzieć, że jechało mi się całkiem komfortowo. Także po tym drobnym eksperymencie posiadłam nowe, niezwykle cenne doświadczenie życiowe, którym mogę się właśnie tutaj z Wami podzielić.
Po tym przydługim, nieco bezsensownym wstępie, czas przejść do sedna sprawy. Przed nami nowy sezon klubowy i choć reprezentacyjny wciąż w trakcie nigdy nie ukrywałam, że bardziej ekscytują mnie wydarzenia z PlusLigowych parkietów.
Zespoły już od dłuższego czasu trenują przed rozpoczęciem rozgrywek oraz przygotowują dla fanów różne niespodzianki, aby zachęcić ich do kibicowania. Również PGE Skra Bełchatów postanowiła (jak zawsze) z pompą przywitać nadchodzący sezon i zorganizowano wydarzenie pod nazwą "Siatkarski Weekend Mocy". Niestety, nie miałam możliwości spędzenia całego weekendu i osobistego obserwowania co działo się w poszczególnych momentach. 
Wiadomo jednak, że głównymi punktami programu były prezentacje zespołów oraz towarzyski mecz z Polonią Londyn. Poza tym, siatkarze rozdali zapewne tony autografów, uśmiechnęli się do tysięcy zdjęć (przypuszczam, że część z nich po weekendzie będzie miała zakwasy w okolicach szczęki) i zamienili słowo z każdym kibicem, aby wszyscy byli usatysfakcjonowani. Można było nawet zjeść z nimi obiad, ciasto albo wypić kawę (ciekawe co w takim razie wymyślą w przyszłym roku...)
Nie wiedzieć czemu, wizyty w Hali Energia zawsze wiążą się u mnie z odrobiną zdenerwowania. Najwyraźniej mam średnio dziennikarską mentalność, bo zamiast za wszelką cenę robić swoje z zadartym do góry nosem, zawsze się zastanawiam czy aby komuś przypadkiem nie zasłaniam albo czy ktoś się nie złości, że trzeci raz przechodzę mu przed oczami. Już o robieniu wywiadów nie wspomnę, bo czaję się jak kretynka i pięć tysięcy razy w głowie rozważam dwie opcje: "zadać tendencyjne pytanie czy nie zadawać go wcale" i zazwyczaj stawiam na tę drugą. 
Cały czas nie mogę się przemóc, żeby przestać się przejmować i beztrosko wypytywać o ocenę spotkania, momenty przełomowe i o to, co zadecydowało o wygranej/przegranej. Te pytania są moim zdaniem idiotyczne, ale takie wywiady się robi. Nie wyskoczę przecież ze stwierdzeniem: "no dobrze wygraliście, ale co pan sądzi na temat sytuacji w Syrii?". 

Na pewno brakuje mi doświadczenia i chłodnego spojrzenia na tę sprawę (jeśli ktoś chce się podzielić ze mną wskazówkami na ten temat, bardzo chętnie przyjmę!). Dlatego wymyśliłam sobie w zeszłym roku cykl wywiadów "zza kierownicy" i bardzo chciałabym kontynuować go w tym sezonie, choć wiem, że będzie to trudne. Jednak na takiego typu rozmowy czekam i to one (poza zdjęciami) dają mi najwięcej radości.

Akapity powyżej brzmią trochę jak narzekanie. To nie do końca tak - bardzo się cieszę, że nie jest mi łatwo, bo przynajmniej mam wyzwania i bariery do pokonania. Z tym, że nie bardzo wiem jak sobie na ten moment z nimi poradzić, być może wszystko przyjdzie z czasem. Tłumaczę sobie na razie, że wraz z rutyną emocje nieco opadną i przestanę w końcu mieć wrażenie, że część ludzi ma mnie za kompletną idiotkę, która przyszła tylko pooglądać siatkarzy. Przestanę kiedyś, prawda?


Rozpisałam się ze swoimi trudnymi sprawami, a są inne kwestie do poruszenia. Mecz Bełchatowian z Polonią Londyn to oczywiście mecz o pietruszkę, ale nie można było odmówić chłopakom, że powalczyli troszkę o to zwycięstwo. Jedni i drudzy popełniali czasami tak śmieszne błędy, że suszyłam zęby siedząc za bandą reklamową. Miło było zobaczyć Antigę w bełchatowskich barwach, ale moją największą uwagę przyciągał uśmiechnięty (tak tak, to nie pomyłka: UŚMIECHNIĘTY) przez cały mecz Miguel Falasca. Szybko doszłam do przyczyny tego zachowania - Miguel znalazł dla siebie idealną rolę. Teraz to on mówi wszystkim co mają robić, a nie odwrotnie. Najzwyczajniej, rozkazywanie innym ludziom go uszczęśliwia.

Właściwie każdy kto oglądał mecz, wie jak on się potoczył. Zadbano również o to, aby kibice, którzy nie mogą dotrzeć do Hali Energia mogli obejrzeć transmisję w Internecie. Ja za to próbowałam się roztroić jednocześnie robiąc zdjęcia i próbując twittować i wrzucać co nieco na facebooka, co nie poszło mi najlepiej. W zasadzie narobiłam tylko gigantycznego bałaganu z kablami dookoła siebie, a Internet w hali i tak działał jak miał ochotę. Czyli niezbyt dobrze.

Mam nadzieję, że nadchodzący sezon zapewni kibicom siatkówki wiele emocji i nieprzewidywanych zwrotów akcji. A co do moich prywatnych nadziei chciałabym, aby udało się zmienić body w trakcie sezonu, bo te szumy na zdjęciach doprowadzą mnie do szału. Ze swoich zdjęć na bełchatowskiej hali jeszcze nigdy nie byłam zadowolona...

Więcej już wkrótce do obejrzenia w galerii portalu Men's Volley na Facebooku!





Nowszy post Starszy post