XI Memoriał Wagnera - Płock (Orlen Arena) - 08.09.2013

Tym razem w kwestii podróży wszystko po staremu: pięć osób na stanie i szklaneczki do whisky pomiędzy przednimi siedzeniami. W starym dobrym porządku również stwierdzenie ”ja dzisiaj nie piję”, na dźwięk którego wszyscy zgodnie parskają śmiechem. W drodze do Płocka jedynymi czynnikami obniżającymi znacznie naszą średnią prędkość były: liczne pit stopy spowodowane wzrastającym spożyciem, błędy nawigacyjne w mieście oraz moja skleroza. Jak zawsze wykazałam się ”profesjonalizmem”; wybrałam się z aparatem i laptopem (oraz mnóstwem innych niepotrzebnych rzeczy), ale kabel został w domu.

Spóźniliśmy się przez ten cały zbieg niesprzyjających okoliczności na pierwszego seta meczu Holandia – Niemcy, a ja przez moment miałam ochotę udusić jednego ze współpasażerów. Na szczęście mogłabym nie dosięgnąć jego szyi ze względu na sporą różnicę wzrostu. Chwilowo popsuty nastrój został naprawiony przez widok hali tak szybko, jak chłopaki opróżnili butelkę whisky w samochodzie.


Orlen Arena wydawała mi się dużo większa, kiedy w czerwcu obserwowałam ją z zewnątrz przy akompaniamencie ryku silników podczas III rundy Driftingowych Mistrzostw Polski. W środku wydaje się być… nieco klaustrofobicznie (wiem, to dziwne określenie w przypadku hali sportowej). Trybuny znajdują się bardzo wysoko, a całość jest strasznie wąska. 
Z drugiej strony, dla mnie to było dobre, oznaczało bowiem siedzenie bardzo blisko parkietu.
Tutaj należą się podziękowania Pawłowi za świetną miejscówkę oraz Kasi,  która również chciała zarezerwować dla mnie miejsce. Dobrze wiedzieć, że są przedstawiciele mediów, którzy potrafią zjawić się na czas (w przeciwieństwie do mojej wesołej wycieczki).
Plusem hali była jasność – w porównaniu z ciemną, bełchatowską jaskinią (żeby nie było: uwielbiam to miejsce) Orlen Arena świeciła tak jasno, że mogłam znacznie zejść z czułości i zdjęcia przestały wyglądać tak, jakby zostały zrobione kalkulatorem albo pralką. Czekam z utęsknieniem na wypłatę za trzy miesiące mojej pracy, żeby zakupić 7D. Oby to pomogło, bo inaczej… skończą mi się wymówki ze sprzętem. Ach, nie! Zawsze mogę jeszcze ponarzekać, że obiektyw ciemny. Ufff…

Gigantyczne wrażenie zrobiło na mnie obserwowanie meczów ze stolika zaraz przy siatce z boku. Z tej odległości atak Muserskiego wywołuje trzęsienie ziemi i huragan. W ogóle mam dziwne wrażenie, że na Orlen Arenie wszystko odczuwa się dotkliwiej – nie raz i nie dwa oberwałam już wcześniej piłką, ale takiego headshota jakiego sprzedał mi niejaki Grzegorz Bociek moja twarz zapamięta jeszcze długo.
Wbrew ogólnemu, negatywnemu szumowi dookoła Spiridonowa, na mnie ten zawodnik zrobił bardzo dobre wrażenie. Owszem, zachowuje się głośno, powoduje spięcia pod siatką i bez przerwy agresywnie gestykuluje, ale to nadaje grze charakteru. Siatkówka to wojna, a nie odbijanie piłki po dwóch stronach boiska między sobą. Dopóki chłopaki nie rzucają się do siebie z pięściami pod siatką, a napięcie wpływa pozytywnie na walkę obu zespołów, dla mnie to jest w porządku. Dzięki takim starciom zawodnicy mogą pokazać nie tylko swoją technikę, ale też charakter. A dzięki temu widowisko staje się bardziej pasjonujące. Wracając do Spiridonowa, wygląda też na to, że poza boiskiem to sympatyczny gość. Cały czas uśmieszek (choćby drwiący) gościł na jego ustach, od początku do końca. Nie chcę snuć spekulacji, ale wygląda też na to, że osoba Konrada Piechockiego spowodowała w nim jakiś rodzaj zauroczenia…

Nasi chłopcy dostali póki co baty od Rosjan, a ja ze szczęką przy podłodze obserwowałam giganta Muserskiego. Nie potrafię wyrazić swojego zachwytu wobec tego zawodnika. A dodatkowo, przestaję się go bać tylko w tych krótkich momentach, kiedy na jego twarzy gości uśmiech. W pozostałych obawiałam się o swoje życie, gdy stawał w polu zagrywki.

Bardzo mnie cieszy, że swoje szanse dostali Bociek i Włodarczyk (choć ten drugi w znacznie mniejszym wymiarze). Trenerowi trzeba przyznać, że podjął kilka trudnych decyzji. Pożegnanie Zagumnego, Ignaczaka i Bartmana na pewno nie było łatwe, ale taka jest kolej rzeczy. Trzymam kciuki za chłopaków z tego powodu jeszcze mocniej. Żeby Anastasi nie dostał kilku poważnych ciosów w twarz, oni muszą coś ugrać na Mistrzostwach Europy. O ile dwaj wymienieni na początku zawodnicy musieli po prostu ustąpić młodszym, odsunięcie Zbyszka było niesamowicie odważne. Anastasi jest w pełni odpowiedzialny za przerzucenie tego zawodnika na atak, a teraz postawił na kogoś innego. Oby z dobrym skutkiem.
Memoriał wygrany, atmosfera w zespole według mnie wygląda na bardzo dobrą. Lanie od Rosjan pokazuje, że nadal są najlepsi (a przynajmniej o klasę na ten moment lepsi od naszych chłopaków), ale niespecjalnie mnie to martwi. Dla mnie nie muszą wracać ze złotem, ja bym chciała zobaczyć taką radość z grania jaką widziałam u chłopaków na Uniwersjadzie. A jak dorzucą do tego odrobinę sportowej agresji i zawzięcia, to już w ogóle będę w pełni usatysfakcjonowana.

Z tym, że dla całej reszty kraju powinni wrócić przynajmniej z medalem, żeby znowu z lewej i prawej nie zalewała nas masa wiadomości o tym, jak bardzo siatkarze zawiedli kraj. Och, och, och. Kij Wam w oko!
Wracając do wiadomości pozasportowych – po wyjściu z hali wycieczka z Łodzi znów zjednoczyła się przy samochodzie. Panowie odzyskali energię i rozpoczęliśmy wspólne świętowanie tego wyjazdu. Serdecznie pozdrawiam wszystkich stojących razem z nami w korku przy Orlen Arenie, którzy odmachiwali, posyłali uśmiechy i pokazywali uniesione do góry kciuki piątce dzieciaków (niestety dziećmi jesteśmy już tylko umysłem), które bawiły się przy hitach takich jak Get Low”, Waiting All Night” i Can’t Hold Us” rozwalonych na pełną moc moich biednych głośników. Dziękuję również panu z piwem, który był bardzo zdeterminowany, żeby pokazać nam, w którą stronę jedzie się do Łodzi!
fot. Katarzyna Antczak
Najważniejsze podziękowania kieruję jednak do chłopaków z Passata na sieradzkich blachach, którzy jechali z nami przez spory kawałek trasy i razem z nami wyśmienicie się bawili śpiewając i wymachując szalikami. Dzięki takim ludziom jak Wy siatkówkę kocha się jeszcze bardziej – nie tylko za sam mecz i to, co się dzieje na boisku, ale za ludzi, którzy tworzą te wspaniałe widowiska.
fot. Katarzyna Antczak
Na pożegnanie dodam, że przez nasz radosny powrót dzisiaj boli mnie gardło, a chusteczki higieniczne zaczynają znikać w zastraszającym tempie. Odezwę się do Was na pewno po Top Gear Live (21.09) i/lub koncercie Macklemora (24.09). Tymczasem trzymajcie kciuki za mój stojący pod znakiem zapytania byt na trzecim roku Analityki Gospodarczej. Niech żyje studencka kampania wrześniowa!


PS Jeśli komuś mało zdjęć, to zapraszam do pełnej galerii na Facebooku Men's Volley. Ewentualnie, jeśli ktoś woli twórczość pisaną, polecam do przeczytania moją krótką rozmowę z przyjmującym PGE Skry Bełchatów, Wojciechem Włodarczykiem, również na portalu m-volley.pl
Nowszy post Starszy post