Driftingowe Mistrzostwa Polski - Tor Kielce - 18.05.2013


Jesteśmy po drugiej rundzie w Kielcach! Obiecałam, że tym razem przyłożę się do zdjęć nieco bardziej i przyrzekam, że próbowałam. Efekty ocenicie sami, a ja zacznę od początku...
Droga do Kielc (uściślając: do Miedzianej Góry) upłynęła nam wyjątkowo spokojnie i całkiem szybko, więc zatrzymaliśmy się kilkanaście kilometrów przed punktem docelowym na drugie śniadanie. 


Ta drobna przekąska spowodowała, że apetyt moich towarzyszy znacznie przybrał na sile. Musieliśmy się zatem zatrzymać i zakupić nieco więcej zupki chmielowej.



Na tym etapie pragnę zauważyć jak bardzo wszyscy zaczęli się nagle cieszyć z naszej wspólnej wyprawy, tym bardziej, że w bagażniku czekała przygotowana przeze mnie lodówka. Trzeba dbać o komfort w podróży! Co więcej, z mojego samochodu zrobiła się już niemal limuzyna, ponieważ pierwszy raz zaopatrzyłam auto w klimatyzację. 

Prawie jak S-klasa...


Dotarliśmy lekko po godzinie dziesiątej, a ja natychmiast wskoczyłam w swoje wystrzałowe, limonkowe wdzianko i wkroczyłam na tor w moich równie wystrzałowych adidaskach (co było dobrym pomysłem, bo trawa do połowy łydki i oset niezbyt dobrze komponują się z obcasami). 


Wciąż niesamowite jest dla mnie to uczucie kiedy przechodzi się przez cały teren i obserwuje z bliska wszystkie ślady pozostawione po oponach - na asfalcie i trawie. Możliwość przebywania w tak niewielkiej odległości od centrum wydarzeń powoduje, że uśmiech nie schodzi mi z twarzy nawet, gdy po prostu o tym pomyślę. 




Akurat od Włodana rozpoczyna się moja galeria, a jak już wszystkim powszechnie wiadomo, skubaniec wygrał tą rundę! Co najzabawniejsze, dokonał tego swoim poprzednim samochodem, zostawiając nowiutką E92 na "dostrajanie". Tak to się robi w Łodzi! 

BMW Jagiełło Drift Team Łódź!







Muszę przyznać, że (poza lokalnym patriotyzmem) drugi team, który skradł moje serce to PUZ Drift Team. Goście mają poczucie humoru, kawał serducha do tego sportu i niesamowite umiejętności. Mieszanka perfekcyjna.

(Osobom mniej zorientowanym w temacie polecam się dokładnie przyglądać zdjęciom, auto pozornie wyglądające tak samo, to trzy różne samochody!)







Wielkie brawa należą się Sławkowi Grausamowi (BMW Jagiełło Drift Team Łódź, a jak!), który wspinał się powoli w drabince, potem nie jadąc nawet własnym samochodem, uplasował się na 4. miejscu.



Samochód i człowiek, który ostatecznie przekonał mnie do przyjazdu na rundę w Kielcach pomimo braku czasu. Nieobecny podczas rundy w Poznaniu Kuba Przygoński, chociaż nie zakwalifikował się nawet do Top16, zrobił na mnie gigantyczne wrażenie. Ponownie, jako kierowca Toyoty GT86 i jako człowiek. Cóż mogę więcej napisać, rewelacja!





W tym miejscu docieramy do nieco mniej przyjemnego epizodu. Maćkowi Wodzińskiemu zapaliło się auto, pożar był pokaźnych rozmiarów, ale na szczęście nic mu się nie stało. 



Po opanowaniu sytuacji zawody zostały wznowione, a pozostali kierowcy znowu mogli się bawić w całowanie bandy oraz "ale urwał!".

 Niestety nie wszyscy kierowcy z Łodzi mieli tyle szczęścia w miniony weekend. Niezbyt dobrze poszło Wojtkowi Goździewiczowi, ale mam nadzieję, że w Płocku przełamie złą passę.



Dam Wam przez chwilę swobodnie pooglądać zdjęcia, ale najpierw przerywnik w postaci relacji Michała W. dotyczącej stanu bagażnika:

Wracamy do tematu, czyli piękności pana Treli i pana Kaczmarka:



I jesteśmy w Top16!









 Przedwczesny finał = Hypki vs Carzasty


Drobne "bum", ale akurat jakaś przemiła pani w pięknej, limonkowej kamizelce mi zasłoniła!











 Relację kończę zdjęciem zwycięzcy i przypominam, że Łódź jest najlepsza! 

 Nie mam niestety lepszego zdjęcia podium, bo ktoś uznał, że dobrym pomysłem będzie postawienie podium w tłumie, a ja zapomniałam drugiego obiektywu, więc operowałam tylko 70-200, co też nie jest najlepszą ogniskową do tego typu zdjęć. Także wybaczcie panowie, wielu reporterów na pewno uchwyciło Wasz moment chwały.



Spełniłam swoje wielkie marzenie, którym było wspólne zdjęcie z Kubą Przygońskim i możliwość zamienienia z nim kilku słów. Mniej przyjemna była akcja ratunkowa w powrocie do domu, ponieważ byliśmy jednymi z pierwszych, którzy akurat byli na miejscu wypadku (wszyscy na szczęście żyją). Wracaliśmy w lekkim szoku, a ja zdjęłam trochę nogę z gazu. Lepiej było spóźnić się na koncert Te-Trisa niż gnać na złamanie karku. Na szczęście, udało się nam dotrzeć na czas (i z odpowiednim uzupełnieniem zapasów zupy chmielowej).


Mam nadzieję, że jesteście w miarę usatysfakcjonowani!


Do usłyszenia,

Derli
Nowszy post Starszy post