Nie poszło jednak tak łatwo jak
myślałam. Znowu zbliżamy się do kolejnego weekendu pełnego driftu, a ja nie
zdążyłam podsumować poprzedniego. Przyczyny mogą być dwie: albo ten czas tak
szybko leci albo jestem niesamowicie leniwa. Naprawdę, nie mam pojęcia, która
jest właściwa…
Tym razem w stolicy zjawiłam się
jako pasażer, co było miłą odmianą o tyle, że mogłam zjeść ciasto z kremem
i karmelem na tylnym siedzeniu i tym razem to ja mogłam pomarudzić, że
potrzebuję pit stopu w trakcie drogi.
Przez te trzy kolejne weekendy
(łącznie z nadchodzącym) żegnam się powoli z tegorocznym sezonem. Za każdym
razem mówię: ”to ostatnia runda”, co jest jednocześnie pół legendą, pół prawdą
i pół nieprawdą (niezorientowanych
odsyłam do odcinka Kapitana Bomby ”Kujowy Kokos”). Za każdym razem kończy
się inna seria rozgrywek i mam nadzieję, że w nadchodzącej to Grzegorz Hypki
powie: ”jestem zwycięzcą!”.
Wraz z tym weekendem zarządzamy
na blogu zamianę z driftu na siatkówkę, bo to właśnie hala w Bełchatowie będzie
moim miejscem docelowym w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Wczoraj
potwierdziła się wiadomość, że w tym sezonie również uda mi się tam zagrzać
miejsca, choć nadal do mnie to nie dociera. Mam nadzieję, że to będzie owocny
sezon, pełen ciekawych zwrotów akcji i dobrych meczów. Tymczasem…
W Warszawie na szczęście pogoda
dopisała, więc nie musieliśmy się obawiać, że zamarzniemy stojąc cały dzień na
powietrzu i obserwując zmagania kierowców. Jak się okazało po wycieczce do
Parku Maszyn, na szczęście kierowców z licencją PFD było więcej niż się
spodziewaliśmy. Po wcześniejszym zerknięciu na listę startową opublikowaną na
stronie zespołu nie wyglądało to zbyt imponująco. Prawie w komplecie przybył BMW Jagiełło Drift Team, a do tego
zjawili się Karol Kowalski oraz Jakub Skomorucha, więc zrobiło się zdecydowanie
ciekawiej.
Na koniec sezonu za ”drobnymi”
namowami postanowiłam pobiegać za paroma biednymi kierowcami, żeby mieć jakąś
pamiątkę z tej wspaniałej przygody z tegorocznymi zawodami. Zdecydowanie takie
zdjęcia nie będą tymi, ”których nigdy nie dotknę”, a zawisną gdzieś w glorii
i chwale na pomarańczowych ścianach mojego pokoju. Coś dzisiaj dobrze mi
idzie cytowanie innych osób…
Muszę przyznać, że trochę
poniosła mnie perspektywa bycia pasażerem i delikatnie sprawę ujmując, zdjęcia
są lekko bezużyteczne i bezsensowne ze względu na odrobinę opóźniony refleks.
Tylko sobie nie wyobrażajcie nie-wiadomo-czego,
ale do auta bym nie wsiadła. Z wyżej wymienionego powodu, nie uraczę Was
porządną galerią z tego wydarzenia.
Podsumujmy jednak wydarzenia
sportowe: nie trudno było przewidzieć, że całą imprezę w klasie Masters wygra najprawdopodobniej ktoś z teamu STW ani tego,
że będzie tą osobą Marcin Carzasty. Także zero zaskoczenia, ale nie mam nic
przeciwko temu. W efekcie w ciągu wszystkich 4 rund z licencją PFD zjawiło się
27 zawodników. Szkoda tylko, że większość z nich brała udział tylko w
pojedynczych zmaganiach.
Pudło prezentuje się następująco:
Marcin Carzasty, Krzysztof Terej, Maciej
Jarkiewicz.
W klasie Challenge zwyciężył Sebastian
Matuszewski, znany również jako polski Stig. A że Stig potrafi wszystko, to
zdecydowanie umie też driftować. Pomimo zerowego dorobku punktowego po
pierwszej rundzie, udało mu się wyprzedzić Kubę
Jakubowskiego o pięć oczek na koniec sezonu. Nie będę za dużo słodzić, bo
Seba przyznał, że czyta moje elaboraty, więc po prostu ponownie: gratulacje i powodzenia w dalszych
zmaganiach!
Pudło w klasie Challenge: Sebastian Matuszewski, Kuba Jakubowski,
Kajetan Rutyna
Puchar Adagio, czyli Puchar człowieka, który wkłada w to wszystko
grube pieniądze, to świetna okazja, aby młode wilki przetestowały swoje
umiejętności z prawdziwymi wyjadaczami. I czasami zdarzają się również
niespodzianki, bo Sebastianowi nie dość, że udało się przeskoczyć Carzastego,
to jeszcze zgarnął pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej tego pucharu. I
jak tu nie patrzeć z zazdrością na takie osiągnięcia? Też bym chciała tak
kiedyś driftować (i nie być tak bezużyteczna jak… hmmm, a może jednak bez
komentarza!).
Ze spraw "dookoła" zawodów, wreszcie udało mi się zrobić jakieś zdjęcie Raptownemu, o którym jakimś cudem mi się zapominało, za co bardzo przepraszam, bo człowieka bardzo podziwiam. Druga sprawa, pojedynek Pitera z BRT, który w "Internetach" stał się już sławny wśród braci drifterskiej. Opinie są podzielone, jedni mają pretensje do Mistrza Polski, drudzy do jego rywala. A ja na to, jak na lato; bardzo mi się podobała interpretacja, że BRT wietrzył Piterowi w kabinie, bo mu nadymił. Był ogień!
Wystarczy części merytorycznej
(faktycznie, bardzo dużo napisałam, nie ma co), czas na tzw. ”backstage”.
Kocham Bemowo za lokalizację przy Carrefourze i z najlepszym kebabem pod
słońcem, czyli ”Bar Meksyk” ze skalą ostrości od zera do piątki. Dla mnie
jedynka byłaby już zdecydowanie za ostra, a kiedy byliśmy tam ostatni raz,
kumpel miał poważne problemy ze zjedzeniem czwórki. Jakie więc było nasze
zaskoczenie, gdy Murzyn, którego zabraliśmy ze sobą, zamówił sobie piątkę
(wcześniej pieczętując sprawę zakładem o godne trofeum), zjadł i nawet nie
uronił łezki. Także polecam wszystkim, którzy chcieliby się sprawdzić!
A na koniec - feta!
Tym optymistycznym podsumowaniem
kończę dzisiejsze biadolenie; jutro Bełchatów, a w niedzielę Wyrazów. Powitanie
z PlusLigą 2013/2014 i pożegnanie z Drift Open, taka kolej rzeczy.
Do usłyszenia w przyszłym
tygodniu, trzymajcie się ;)
PS Przepraszam za ilość cudzysłowów w poście!