STW Challenge - 06.10.2013 Warszawa (Bemowo)

Nie poszło jednak tak łatwo jak myślałam. Znowu zbliżamy się do kolejnego weekendu pełnego driftu, a ja nie zdążyłam podsumować poprzedniego. Przyczyny mogą być dwie: albo ten czas tak szybko leci albo jestem niesamowicie leniwa. Naprawdę, nie mam pojęcia, która jest właściwa…
Tym razem w stolicy zjawiłam się jako pasażer, co było miłą odmianą o tyle, że mogłam zjeść ciasto z kremem i karmelem na tylnym siedzeniu i tym razem to ja mogłam pomarudzić, że potrzebuję pit stopu w trakcie drogi.
Przez te trzy kolejne weekendy (łącznie z nadchodzącym) żegnam się powoli z tegorocznym sezonem. Za każdym razem mówię: ”to ostatnia runda”, co jest jednocześnie pół legendą, pół prawdą i pół nieprawdą (niezorientowanych odsyłam do odcinka Kapitana Bomby ”Kujowy Kokos”). Za każdym razem kończy się inna seria rozgrywek i mam nadzieję, że w nadchodzącej to Grzegorz Hypki powie: ”jestem zwycięzcą!”.
Wraz z tym weekendem zarządzamy na blogu zamianę z driftu na siatkówkę, bo to właśnie hala w Bełchatowie będzie moim miejscem docelowym w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Wczoraj potwierdziła się wiadomość, że w tym sezonie również uda mi się tam zagrzać miejsca, choć nadal do mnie to nie dociera. Mam nadzieję, że to będzie owocny sezon, pełen ciekawych zwrotów akcji i dobrych meczów. Tymczasem…
W Warszawie na szczęście pogoda dopisała, więc nie musieliśmy się obawiać, że zamarzniemy stojąc cały dzień na powietrzu i obserwując zmagania kierowców. Jak się okazało po wycieczce do Parku Maszyn, na szczęście kierowców z licencją PFD było więcej niż się spodziewaliśmy. Po wcześniejszym zerknięciu na listę startową opublikowaną na stronie zespołu nie wyglądało to zbyt imponująco. Prawie w komplecie przybył BMW Jagiełło Drift Team, a do tego zjawili się Karol Kowalski oraz Jakub Skomorucha, więc zrobiło się zdecydowanie ciekawiej.

Na koniec sezonu za ”drobnymi” namowami postanowiłam pobiegać za paroma biednymi kierowcami, żeby mieć jakąś pamiątkę z tej wspaniałej przygody z tegorocznymi zawodami. Zdecydowanie takie zdjęcia nie będą tymi, ”których nigdy nie dotknę”, a zawisną gdzieś w glorii i chwale na pomarańczowych ścianach mojego pokoju. Coś dzisiaj dobrze mi idzie cytowanie innych osób…
Muszę przyznać, że trochę poniosła mnie perspektywa bycia pasażerem i delikatnie sprawę ujmując, zdjęcia są lekko bezużyteczne i bezsensowne ze względu na odrobinę opóźniony refleks. Tylko sobie nie wyobrażajcie nie-wiadomo-czego, ale do auta bym nie wsiadła. Z wyżej wymienionego powodu, nie uraczę Was porządną galerią z tego wydarzenia.

Podsumujmy jednak wydarzenia sportowe: nie trudno było przewidzieć, że całą imprezę w klasie Masters wygra najprawdopodobniej ktoś z teamu STW ani tego, że będzie tą osobą Marcin Carzasty. Także zero zaskoczenia, ale nie mam nic przeciwko temu. W efekcie w ciągu wszystkich 4 rund z licencją PFD zjawiło się 27 zawodników. Szkoda tylko, że większość z nich brała udział tylko w pojedynczych zmaganiach.

Pudło prezentuje się następująco: Marcin Carzasty, Krzysztof Terej, Maciej Jarkiewicz.

W klasie Challenge zwyciężył Sebastian Matuszewski, znany również jako polski Stig. A że Stig potrafi wszystko, to zdecydowanie umie też driftować. Pomimo zerowego dorobku punktowego po pierwszej rundzie, udało mu się wyprzedzić Kubę Jakubowskiego o pięć oczek na koniec sezonu. Nie będę za dużo słodzić, bo Seba przyznał, że czyta moje elaboraty, więc po prostu ponownie: gratulacje i powodzenia w dalszych zmaganiach!
Pudło w klasie Challenge: Sebastian Matuszewski, Kuba Jakubowski, Kajetan Rutyna

Puchar Adagio, czyli Puchar człowieka, który wkłada w to wszystko grube pieniądze, to świetna okazja, aby młode wilki przetestowały swoje umiejętności z prawdziwymi wyjadaczami. I czasami zdarzają się również niespodzianki, bo Sebastianowi nie dość, że udało się przeskoczyć Carzastego, to jeszcze zgarnął pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej tego pucharu. I jak tu nie patrzeć z zazdrością na takie osiągnięcia? Też bym chciała tak kiedyś driftować (i nie być tak bezużyteczna jak… hmmm, a może jednak bez komentarza!).
Ze spraw "dookoła" zawodów, wreszcie udało mi się zrobić jakieś zdjęcie Raptownemu, o którym jakimś cudem mi się zapominało, za co bardzo przepraszam, bo człowieka bardzo podziwiam. Druga sprawa, pojedynek Pitera z BRT, który w "Internetach" stał się już sławny wśród braci drifterskiej. Opinie są podzielone, jedni mają pretensje do Mistrza Polski, drudzy do jego rywala. A ja na to, jak na lato; bardzo mi się podobała interpretacja, że BRT wietrzył Piterowi w kabinie, bo mu nadymił. Był ogień! 
Wystarczy części merytorycznej (faktycznie, bardzo dużo napisałam, nie ma co), czas na tzw. ”backstage”. Kocham Bemowo za lokalizację przy Carrefourze i z najlepszym kebabem pod słońcem, czyli ”Bar Meksyk” ze skalą ostrości od zera do piątki. Dla mnie jedynka byłaby już zdecydowanie za ostra, a kiedy byliśmy tam ostatni raz, kumpel miał poważne problemy ze zjedzeniem czwórki. Jakie więc było nasze zaskoczenie, gdy Murzyn, którego zabraliśmy ze sobą, zamówił sobie piątkę (wcześniej pieczętując sprawę zakładem o godne trofeum), zjadł i nawet nie uronił łezki. Także polecam wszystkim, którzy chcieliby się sprawdzić!
A na koniec - feta!





Tym optymistycznym podsumowaniem kończę dzisiejsze biadolenie; jutro Bełchatów, a w niedzielę Wyrazów. Powitanie z PlusLigą 2013/2014 i pożegnanie z Drift Open, taka kolej rzeczy.

Do usłyszenia w przyszłym tygodniu, trzymajcie się ;)

PS Przepraszam za ilość cudzysłowów w poście!
Nowszy post Starszy post