PGE Skra Bełchatów – Asseco Resovia Rzeszów (Bełchatów - 09.11.13)

Jeszcze na chwilę muszę odłożyć temat muzyki, do którego zbieram się od powrotu z Berlina. Niestety wydarzenia następują tak szybko, że nie zdążę Wam zatruć życia jednym, a już pojawia się drugie. Kolejna wersja jest taka, że marny ze mnie grafoman i poświęcam na to za mało czasu.
Po koncertowym zawaleniu bardzo istotnego kolokwium z ekonometrii postanowiłam… nagrodzić się wieczorem z przyjaciółmi oraz całodniową wyprawą do Bełchatowa. Nareszcie udało nam się tak zgrać plany, żeby wszyscy mogli zostać na meczu Młodej Ligi po zakończeniu spotkania na szczycie.

Do świeżo zakupionego do samochodu transmitera wrzuciłam mnóstwo okropnej muzyki, której nikt nie chciał słuchać i ruszyłam po moich pasażerów. W tym miejscu muszę gorąco przeprosić, ponieważ zapomniałam o najważniejszej rzeczy, bez której nigdy nie wyjeżdżamy z chłopakami dokądkolwiek. Jakimś cudem udało mi się zapomnieć o szklaneczkach do whisky i musieliśmy się zaopatrzyć w zapasowe szkło z Gandalfem. Nie pytajcie, jest mi po prostu niezmiernie przykro, nie wiem jak naprawię ten kardynalny błąd. Przyrzekam, że już nigdy o nich nie zapomnę! W ramach pokuty wykupiłam połowę pączków ze sklepu sądząc, że to choć trochę zrekompensuje złamane serca moich pasażerów. Na szczęście przebaczyli.
Obiecywałam, że nie będę opisywać meczów, więc tego nie zrobię. W zasadzie jedyne, co chcę napisać to to, że Bełchatów z Rzeszowem może grać dla mnie co tydzień. Niezależnie od wyniku sportowego, te spotkania mają swoją dodatkową adrenalinę i niepowtarzalną atmosferę. Sam fakt, że na hali stoją kibice Mistrzów Polski powoduje, że powietrze elektryzuje. W tym sezonie (trzeba przyznać) jest nieco spokojniej w kwestii kontrowersyjnych graczy i ich wypowiedzi, więc zniknęła nuta nienawiści. Mamy tylko mobilizujące, wyjątkowe napięcie. W porównaniu z tymi emocjami, pozostałe spotkania są czasem… lekko bezbarwne. Właściwie to mogę nawet podziękować obu klubom kibica, a nawet wszystkim kibicom obu drużyn. Stworzyliście wspólnie to napięcie, które nadaje grze charakteru. O to w siatkówce przecież chodzi.
Po trwającym pięć setów spotkaniu wszyscy powinni być usatysfakcjonowani. Nastąpił podział punktów, a w tym czasie Indykpol AZS Olsztyn wślizgnął się na fotel lidera. Jestem bardzo zadowolona z takiego rozwoju sytuacji, bo muszę przyznać, że ta drużyna skradła moją wielką sympatię, szczególnie w zeszłym roku. O mały włos udało nam się dotrzeć wtedy na Uranię, przyrzekam, że w tym sezonie tego dokonamy!
Niestety, w siatkówce nie może być zbyt długo różowo. Wyrósł nam konflikt pomiędzy panem Wlazłym, a panem Składowskim. Nie będę wnikać i oceniać sytuacji, ponieważ nie słyszałam osobiście, jakie słowa padły. Mogę powiedzieć tylko o tym, co zwróciło moją uwagę. Nie wyszłam z hali po zakończeniu meczu, czekałam na rozpoczęcie spotkania Młodej Ligi. Obserwowałam, co się działo dookoła i zauważyłam, że po odbyciu konferencji prasowej Mariusz Wlazły był ostatnią osobą z zawodników, która opuściła boisko.

Autografy długo rozdawali Wojciech Włodarczyk oraz Andrzej Wrona, ale to właśnie Mariusz Wlazły był osobą, która stała i podpisywała zeszyty wszystkim dzieciakom, które przyszły tam po to, żeby go zobaczyć. Nawet schodząc do szatni, zaczepiła go jeszcze jedna dziewczyna i bez problemu podpisał jej koszulkę. Taką postawę podziwiam z dziesięciokrotnie większą wagą. Nikt przecież siatkarzom za autografy i uśmiechy do zdjęć nie płaci. Wiadomo, jedno z drugim się wiąże, nie chcę wchodzić w szczegółowe dyskusje na ten temat. Mam na myśli fakt, że po meczu mogliby podpisać dziesięć kartek i wyjść. Cała reszta, to już kultura, dbanie o kibica i miłość do sportu. Dlatego cała sytuacja wywołała wyłącznie mój smutek wobec człowieka, który się stara robić coś dla innych, a cały czas w kontekście tego zawodnika mówi się gdzieś negatywnie.
Nie oceniam, kto ma rację w tym sporze, bo nie wiem. Nie oskarżam pana Składowskiego. Ale dla mnie ważniejszą sprawą od wywiadu jest szacunek do drugiego człowieka. I, nawiasem mówiąc, mi też w zeszłym roku pan Wlazły odmówił wywiadu, kiedy wreszcie odważyłam się do niego podejść. Zrobił to jednak w tak kulturalny sposób, że nie mam do niego o to najmniejszych pretensji. To tak tylko na przyszłość… zdarza się.

Chciałam, żeby na koniec nie było smutno, ale obawiam się, że będzie. Przeraziło mnie to, że na meczu Młodej Ligi kibiców było może trzydziestu. Zabrali chłopakom wszystkie bandy, część trybun, miejsce dla mediów i musieli grać właściwie na gołej hali. Późna pora też zniechęca kibiców do pozostania na miejscu, szczególnie przyjezdnych takich, jak ja. Kompletny brak ludzi, którzy zrobiliby chłopakom parę zdjęć i zadali kilka kretyńskich pytań np. o kluczowy element spotkania. Szkoda.
Niestety z powrotem do domu wezwała nas późna pora oraz zadania z matematyki z działu procentów. Na trasie Bełchatów – Łódź, którą znam już niemal na pamięć jak zawsze wesoło. Pierwszy raz dostałam do kebaba cynamonową herbatę w wazonie (poważnie!), a sufit nie mógł nas zatrzymać. A potem? Potem rzuciłam kluczyki na stół i poszłam rozwiązywać zadania z matematyki…
Dziękuję ekipie z czarnego wozu za towarzystwo! Dobre pączuszki były?

Więcej zdjęć jak zawsze na Facebooku portalu Men's Volley. Zapraszam!



Nowszy post Starszy post