Przypuszczam, że nie będzie lepszej okazji do rozpoczęcia działalności tego bloga niż wspomniane w tytule wydarzenie, więc startuję!
Na początek kilka słów wstępu dotyczących tej strony. Na ten moment planuję, że będzie on miał charakter luźno prowadzonych zapisków na temat moich zainteresowań. Zamierzam od czasu do czasu dzielić się z Wami różnymi sprawami, które wydadzą mi się interesujące. Będę zamieszczać trochę zdjęć z miejsc, w których się znajdę i głosić swoje opinie (niekoniecznie sensowne).
Wrócę na pewno do starszych wydarzeń jeśli nie będę miała możliwości wybrać się gdzieś i uraczyć Was nowymi zdjęciami, więc przygotujcie się na odgrzewane kotlety, na które gdzieś w sieci możecie się natknąć.
Na razie tyle w tym temacie, przejdźmy do sprawy ciekawszej...
Weekend z Driftingowymi Mistrzostwami Polski. Czekałam na niego z niecierpliwością oraz z planem, że jak tylko zaświeci słońce i stopnieje śnieg, pobiegnę na nasz łódzki tor żużlowy i potrenuję robienie sportowych zdjęć. Nieco później, kiedy dowiedziałam się, że dwie pierwsze kolejki zostają przeniesione z powodu złej pogody, chciałam ograniczyć się do treningu przy ruchliwej ulicy. Skończyło się na tym, że pojechałam na zawody nie mając na koncie ani jednego treningowego zdjęcia. Czyli po staremu....
Uderzyliśmy na Poznań moim czarnym rumakiem (kiedyś poświęcę całego posta tym biednym czterem kółkom) i po paru godzinach jazdy, przy akompaniamencie znakomitych utworów płynących z moich specjalnych, wyjazdowych składanek, znaleźliśmy się przy Torze Poznań. Moja szczęka znalazła się przy samej ziemi kiedy po skręceniu z wąskiej drogi wyłożonej betonowymi płytami, wyjechaliśmy wprost na gładką, szeroką nawierzchnię Toru Poznań.
Susząc zęby wcisnęłam gaz w podłogę i wyobrażając sobie, że jestem Sebastianem Vettelem pokonałam dostępny fragment toru. Podczas powrotu zrobiłam to jeszcze szybciej i tak mi się spodobało, że zawróciłam i zrobiłam to jeszcze raz, tym razem zostawiając nieco ogumienia na pamiątkę. Tak, teraz już możecie popukać się w głowę z politowaniem...
Cały weekend mogę podsumować krótko: kto nie był, niech żałuje! Zapach palonej gumy, która przeobrażała się w mgłę rodem z horrorów, tysiące koni mechanicznych, odpadające fragmenty samochodów i masa pozdzieranych opon - to trzeba po prostu zobaczyć.
Pierwszego dnia (w sobotę) uskuteczniałam zatem wyłącznie oglądanie. Moją piękną, limonkową, odblaskową kamizelkę z napisem "media" wcisnęłam w najgłębszy kąt mojej torby i chłonęłam atmosferę Toru Poznań, na którym znalazłam się pierwszy raz. Przyznaję, że trochę się bałam wyjść na tor i robić swoje amatorskie zdjęcia wśród (najprawdopodobniej) medialnej śmietanki.
Na szczęście drugiego dnia nie miałam za bardzo czasu, żeby o tym myśleć, ponieważ moi współtowarzysze postanowili się porządnie wyspać, co spowodowało nasze spóźnienie na tor (według oficjalnego harmonogramu) i sprawiło, że szybko wbiłam się w stylowe, reporterskie wdzianko i wyskoczyłam na plac boju.
Nie będę Was więcej zanudzać, obejrzyjcie sobie co udało mi się uchwycić moim obiektywem. Zdjęcia są tylko z rundy Top32 do Top16, bo w gruncie rzeczy bardziej chciałam pooglądać niż fotografować to wydarzenie. Dopiero po powrocie do domu obejrzałam zdjęcia paru innych osób i widzę jak wiele mam do poprawy i nauki, więc jest motywacja na następne rundy.
Następny przystanek - Drift Open - Toruń - 3-4 maja.
Pierwsze przymiarki z soboty, prosto z łódzkiego koca w strefie dla publiczności.
Zdjęcia z niedzieli, tryb: limonkowa kamizelka - włączony.

A to człowiek, dzięki któremu właściwie to wszystko się wydarzyło:
Wojciech Goździewicz - BMW Jagiełło Łódź Drift Team