O nauce robienia zdjęć, czyli "jestę fotografę"

Ostatnio nagromadziło mi się sporo tematów, o których chciałabym napisać, ale ciągle nie mogę się do tego zebrać. Chciałam skomentować ostatnie wydarzenia dotyczące męskiej reprezentacji w siatkówce, dodać kilka słów na temat nadchodzącego koncertu System of a Down (którego nie mogę się doczekać), ale padło chwilowo na rozprawę dotyczącą fotografii. Spróbujcie jakoś przebrnąć, a ja uraczę Was w międzyczasie porcją zdjęć, w których główne role odegrały moje dwie przyjaciółki. Mam nadzieję, że jakoś zrekompensuje to Wam moje przynudzanie.

Nigdy nie uważałam się za fotografa. Ja tylko próbuję robić dobre zdjęcia. Na każde stanowisko i tytuł trzeba sobie jakoś zapracować; w środowisku, w którym przebywam, zdecydowanie zbyt wiele osób nazywa się fotografami i dziennikarzami. Żeby pełnić inne profesje, trzeba mieć umiejętności i wymagane wykształcenie - w przypadku tych dwóch mam wrażenie, że niektórym wystarczy posiadanie aparatu albo napisanie dwóch artykułów, by zostać reporterem.



Należę raczej do tych osób, które starają się robić pewne rzeczy najlepiej jak tylko potrafią, ale jednocześnie zdają sobie sprawę z tego, że zawsze znajdzie się ktoś, kto zrobi to lepiej. To dla mnie nie ulega wątpliwości, dlatego wyskakiwanie ze stwierdzeniem: "Robię zdjęcia - jestem fotografem" byłoby zdecydowanie na wyrost.

Dopóki (jakimś cudem) nie zacznę zarabiać na zdjęciach zamiast ciągle w nie inwestować, nie pozwolę sobie na to określenie. A że zarabiać raczej nie zacznę, nie ma się o co martwić. Przez to, że nie zarabiam, nie odczuwam też ciśnienia jakie towarzyszy robieniu zdjęć w formie zarobku. Nie muszę się przejmować, że coś mi nie wyszło i zmarnowałam okazję na ciekawe ujęcie. Ewentualnie, jeśli przyjeżdżam gdzieś po prostu jako widz i fotograf amator w ogóle nie muszę się niczym przejmować i mogę schować aparat do torby. To zapewne trochę zgubne podejście, bo żeby coś osiągnąć, trzeba się starać cały czas bez względu na to w jakiej roli jesteś i jak kiepskie masz możliwości. Trzeba próbować, żeby osiągnąć jakikolwiek efekt. Bez treningu nie ma wyników.




W fotografowaniu najgorsza jest góra pieniędzy jaką powinno się dysponować, żeby osiągnąć coś więcej. Wiadomo, aparat nie czyni Cię dobrym fotografem, ale zdecydowanie ułatwia operowanie w pewnych sytuacjach. W przypadku tak specyficznego i nastawionego na konkretne cele sprzętu, bez szerokiej skali wyboru w niektórych sytuacjach jesteśmy po prostu bezradni.

Bardzo bym chciała, żeby moje zdjęcia robione na hali w Bełchatowie nie były tak zaszumione. Ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić dopóki nie wymienię body na nowsze (jeśli się nie mylę, od produkcji mojego minęło 8 lat – co oznacza, że najprawdopodobniej dobrym, nowym kompaktem można osiągnąć lepsze wyniki) i nie odłożę pieniędzy na jaśniejszy obiektyw (czego nie zamierzam robić, bo musiałabym zrezygnować dosłownie ze wszystkiego włącznie z piwem i wyjazdami na mecze, a to się troszeczkę mija z celem).
Niestety, choćbym nie wiem jak piękne robiła ujęcia (ale nie robię), nie jestem w stanie przeskoczyć możliwości posiadanego przeze mnie sprzętu. Dlatego staram się robić jak najlepiej to, co mogę uzyskać i pozostaje mi tylko podziwiać zdjęcia profesjonalistów, takich jak Mariusz Pałczyński czy Paweł Piotrowski. Obaj panowie łączą umiejętne wykorzystanie posiadanego sprzętu razem z niesamowitą czujnością (czasami zadziwia mnie jakie rzeczy potrafią wyłapać podczas meczów) i świetną techniką.





Skoro już wspomniałam o tych dwóch wyśmienitych fotografach, nie sposób nie zahaczyć o temat praw autorskich i znaków wodnych. Rozumiem, że profesjonaliści starają się bronić przed nieuprawnionym używaniem ich fotografii, bo w ten sposób zarabiają, a ludzie kradnąc ich zdjęcia, kradną ich pieniądze. To jest w pełni uzasadnione.






Nie rozumiem jednak jak osoby, które nie zarabiają na zdjęciach i robią to wyłącznie dla przyjemności, mogą się wielce oburzać, że ktoś nie zapytał ich o zdanie umieszczając fotografię na swoim blogu/portalu/stronie. Mnie nikt o zgodę pytać nie musi, przecież jeśli ktoś ma ochotę zamieścić moje zdjęcie u siebie, to dla mnie jest to tylko dodatkowa promocja i radość, że ktoś chciał uznał je za wystarczająco dobre, aby gdziekolwiek je umieścić. Nie mam absolutnie nic przeciwko publikowaniu moich zdjęć gdziekolwiek przez kogokolwiek; byle pozostał na nim mój podpis z nazwiskiem. I śmieszy mnie oburzenie ludzi, którzy wysmętniają się, że ktoś bezczelnie kradnie ich zdjęcia.




Zgadzam się, można się wkurzać kiedy ktoś przerabia twoje zdjęcia w okropny sposób i kadruje tak, żeby usunąć podpis. To już jest słabe, bo zabiera tożsamość osoby, która poświęciła swój czas, straciła (a nie zarobiła) na tym mnóstwo pieniędzy i chciałaby chociaż, żeby w ten sposób ją docenić. To trochę tak jakby książkę pozbawić autora, który ją pisał. Trzeba jednak przyznać, że mało kto zwraca uwagę na autorów w obecnym poczuciu, że cokolwiek znajdzie się w sieci, jest "wspólne" i można z tego dowolnie korzystać. 
Mogę się założyć, że gdybym nie miała nic wspólnego z robieniem zdjęć, też bym nie zadała sobie trudu, żeby zorientować się co mogę, a czego nie mogę zrobić z cudzymi fotografiami, dlatego... poniekąd rozumiem. 

Ale jak to jest z prawem - to, że go nie znasz nie znaczy, że nie musisz go przestrzegać.






Tym samym mam nadzieję, że rozwiałam wszelkie wątpliwości. Nadal tylko "jestę fotografę" i pozostaje mi liczyć na to, że wyspecjalizuję się w jakiejś dziedzinie życia na tyle, żeby zarabiać w inny sposób. Bo jeśli zacznę zarabiać na fotografii, będzie to znaczyło tyle, że... zeszła na psy.


PS Pomimo moich wcześniejszych zaprzeczeń (kobieta zmienną jest) pojawię się na nadchodzącej IV rundzie Driftingowych Mistrzostw Polski. Koszta wyjazdu przerosły moje najśmielsze oczekiwania, ale nie mogę wytrzymać bez "latania bokiem". Tym razem blondynka zajmie siedzenie pasażera, a swoje miejsce jako prowadzącego podczas weekendu w Bieszczadach odnajdzie... w kuchni.  Do usłyszenia po moim powrocie!



Nowszy post Starszy post